Dariusz Jagiełło - lider
- głos solowy
- w orkiestrze od 1988 roku
Pierwszy raz
W drugiej klasie szkoły podstawowej sam zapisałem się do szkoły muzycznej, chciałem grać, naśladowałem brata, który już do niej uczęszczał. Nie mieliśmy tradycji rodzinnych, miałem imperatyw, aby nauczyć się grać. Będąc w szkole podstawowej, właściwie od obiadu do wieczora ćwiczyliśmy z kolegami, to było nasze życie. Pierwszy był fortepian, a strzałem w dziesiątkę okazała się perkusja. Gdy powstała klasa perkusji, zapisałem się do niej, to była moja miłość.
Przed koncertem
Lubię być zdecydowanie wcześniej przed koncertem, nie wpadać na ostatnią chwilę, tylko pooddychać atmosferą takiego pseudospokoju. Wiadomo, że jest już trochę nerwowo, nastrój jest specyficzny. Wtedy wchodzę na scenę i sprawdzam, czy wszystko jest w porządku, lubię ten pozorny spokój. Oddycham przedkoncertowym powietrzem i nastawiam się na to, co za chwilę wydarzy się na scenie.
Niezapomniane koncerty
Pierwszy swój koncert „Bolero” – to jest nie lada wyzwanie dla każdego perkusisty. Z pozoru nic się nie dzieje, bo jest ok. 40 minut grania, w zależności od tempa tego utworu, powtarzamy to samo, ale wszystko od pianissima do fortissima. Jesteśmy na pierwszym planie, wtedy dopiero zaczynają się nerwy, zaczynają drżeć ręce, dopada ogromna trema. Pamiętam też koncert, gdy po raz pierwszy dyrygował nasz obecny maestro Rune Bergmann. W programie była symfonia Carla Nielsena, bardzo ciekawy utwór na dwa zestawy kotłów symfonicznych, które były ustawione przestrzennie. Z kolegą Jorge graliśmy solówki. To było naprawdę ostre i fajne granie. Poza tym to był pierwszy kontakt z Rune, z jego witalnością, humorem, sympatycznym podejściem do grania i do nas wszystkich. Wyzwaniem były koncerty z Mykolą Diadiurą, nosiły znamiona ciężkiej pracy, ale przekładało się to na muzykę.
W drugiej klasie szkoły podstawowej sam zapisałem się do szkoły muzycznej, chciałem grać, naśladowałem brata, który już do niej uczęszczał. Nie mieliśmy tradycji rodzinnych, miałem imperatyw, aby nauczyć się grać. Będąc w szkole podstawowej, właściwie od obiadu do wieczora ćwiczyliśmy z kolegami, to było nasze życie. Pierwszy był fortepian, a strzałem w dziesiątkę okazała się perkusja. Gdy powstała klasa perkusji, zapisałem się do niej, to była moja miłość.
Przed koncertem
Lubię być zdecydowanie wcześniej przed koncertem, nie wpadać na ostatnią chwilę, tylko pooddychać atmosferą takiego pseudospokoju. Wiadomo, że jest już trochę nerwowo, nastrój jest specyficzny. Wtedy wchodzę na scenę i sprawdzam, czy wszystko jest w porządku, lubię ten pozorny spokój. Oddycham przedkoncertowym powietrzem i nastawiam się na to, co za chwilę wydarzy się na scenie.
Niezapomniane koncerty
Pierwszy swój koncert „Bolero” – to jest nie lada wyzwanie dla każdego perkusisty. Z pozoru nic się nie dzieje, bo jest ok. 40 minut grania, w zależności od tempa tego utworu, powtarzamy to samo, ale wszystko od pianissima do fortissima. Jesteśmy na pierwszym planie, wtedy dopiero zaczynają się nerwy, zaczynają drżeć ręce, dopada ogromna trema. Pamiętam też koncert, gdy po raz pierwszy dyrygował nasz obecny maestro Rune Bergmann. W programie była symfonia Carla Nielsena, bardzo ciekawy utwór na dwa zestawy kotłów symfonicznych, które były ustawione przestrzennie. Z kolegą Jorge graliśmy solówki. To było naprawdę ostre i fajne granie. Poza tym to był pierwszy kontakt z Rune, z jego witalnością, humorem, sympatycznym podejściem do grania i do nas wszystkich. Wyzwaniem były koncerty z Mykolą Diadiurą, nosiły znamiona ciężkiej pracy, ale przekładało się to na muzykę.