Maria Sakowska
- muzyk solista
Muzyka
Była jasnym, choć nie zawsze wdzięcznym wyborem. Mama jest flecistką więc początkowo chciałam grać na flecie. Później przewinęły się: fortepian, harfa, wiolonczela, aż w końcu zakończyłam wybór na skrzypcach. Mówi się, że to najtrudniejszy instrument ze wszystkich i pewnie dużo w tym racji, ale nie żałuję.
Niezapomniany koncert
Koncert, którego na pewno nie zapomnę odbył się już kilka lat temu. Występowałam wtedy jako skrzypaczka orkiestry Junge Deutsche Philharmonie, a dyrygował nami maestro Jonathan Nott. Na koncercie wykonywaliśmy wówczas XIII Symfonię Szostakowicza i "Pieśni na śmierć dzieci" (Kindertotenlieder) Mahlera. Chociaż dawaliśmy z siebie wszystko, nie mogliśmy osiągnąć efektu, o jaki chodziło. Tuż przed koncertem dyrygent popatrzył na nas i powiedział: "wiem, jak ciężko Wam sobie to wyobrazić. Ale ja mam dzieci. I kiedy tylko pomyślę, że mogłoby się im cokolwiek stać..." i głos mu się urwał. Nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się kilka godzin później na koncercie. Każdy z nas grał jakby to byłby nasz ostatni koncert i jakby chciał wykrzyczeć w muzyce ogromną tragedię.
Jest to trudne do opisania, ale jedno z najbardziej niezwykłych uczuć, kiedy na koncercie orkiestrę – kilkadziesiąt osób zgromadzonych na scenie, jednocześnie wypełnia ta sama emocjonalna więź, ta sama radość, ból lub rozpacz i kiedy te emocje możemy następnie ofiarować zgromadzonej na sali publiczności.
Dla takich koncertów chce się żyć.
Była jasnym, choć nie zawsze wdzięcznym wyborem. Mama jest flecistką więc początkowo chciałam grać na flecie. Później przewinęły się: fortepian, harfa, wiolonczela, aż w końcu zakończyłam wybór na skrzypcach. Mówi się, że to najtrudniejszy instrument ze wszystkich i pewnie dużo w tym racji, ale nie żałuję.
Niezapomniany koncert
Koncert, którego na pewno nie zapomnę odbył się już kilka lat temu. Występowałam wtedy jako skrzypaczka orkiestry Junge Deutsche Philharmonie, a dyrygował nami maestro Jonathan Nott. Na koncercie wykonywaliśmy wówczas XIII Symfonię Szostakowicza i "Pieśni na śmierć dzieci" (Kindertotenlieder) Mahlera. Chociaż dawaliśmy z siebie wszystko, nie mogliśmy osiągnąć efektu, o jaki chodziło. Tuż przed koncertem dyrygent popatrzył na nas i powiedział: "wiem, jak ciężko Wam sobie to wyobrazić. Ale ja mam dzieci. I kiedy tylko pomyślę, że mogłoby się im cokolwiek stać..." i głos mu się urwał. Nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się kilka godzin później na koncercie. Każdy z nas grał jakby to byłby nasz ostatni koncert i jakby chciał wykrzyczeć w muzyce ogromną tragedię.
Jest to trudne do opisania, ale jedno z najbardziej niezwykłych uczuć, kiedy na koncercie orkiestrę – kilkadziesiąt osób zgromadzonych na scenie, jednocześnie wypełnia ta sama emocjonalna więź, ta sama radość, ból lub rozpacz i kiedy te emocje możemy następnie ofiarować zgromadzonej na sali publiczności.
Dla takich koncertów chce się żyć.
Maria Sosnowska